OKNO

Ten ptak, co okno w poprzek ciął
ten deszcz, co górę z dołem zszywał
ta gwiaz­da diag­o­nalą ostrą
prze­latu­ją­ca z sykiem okno.

A ja za oknem. Czas mój obcy
ten czas Łazarza, póki kokon
odgradza go od błysków światła
zamyślonego lotu świata;
cias­ny pow­i­jak niemowlęcy
płót­no dziecińst­wa, płót­no śmierci.

Ter­az dojrze­wam już, dorastam –
pękł kokon. W oknie czeka gwiazda.

grudzień 83  

 

La fenêtre

L’oiseau a coupé la fenêtre en deux
la pluie en recoud le haut et le bas
une étoile sif­flante la traverse
d’une diag­o­nale nette.

De l’autre côté, moi et mon temps étranger,
temps-cocon qui séparait Lazare
des éclats de lumière et
du vol pen­sif de la terre;
langes ser­rés du nouveau-né
drap d’enfance, drap de mort.

Voici venu mon temps, j’ai grandi –
le cocon s’est brisé. L’étoile m’attend à la fenêtre.

décem­bre 1983

 

ROZWAŻANIA NA TEMAT
  WIECZORNEGO WIDOKU Z OKNA

Na co czeka ta kobi­eta w pochmurnym blasku wieczoru
sto­jąc na tle czer­wieni w sukni koloru malwy?
Pewnie na nieis­totne, pewnie nies­pore sprawy,
nie pora śledz­ić kobietę
nie pora smakować barwy.

Co nie jest ważne, nie wiem.
Widzę różowy fiolet,
widzę pochmurne czekanie nalane wiec­zornym światłem.
Napły­wa sku­pi­ony zachwyt,
grzeszne łakomst­wo spojrzeń.

A prze­cież gdzieś się liczy ten fio­le­towy poblask
czekanie w szarym różu.
I liczy się, że przez mgnienie
ten fio­let i czekanie we mnie są i przeze mnie
– sens wyz­nawany szeptem
– w ład nagłe wtajemniczenie.

sier­pień 80 

 

Con­sid­éra­tions sur
la vue vespérale depuis ma fenêtre

Qu’attend cette femme dans la lueur nuageuse du soir
debout con­tre un décor rouge dans une robe mauve?
Elle attend sûre­ment des broutilles, des vétilles,
ce n’est pas le moment d’épier la femme,
ce n’est pas le moment de goûter les couleurs.

Qu’est-ce qui est anodin ? Je l’ignore.
Je vois le vio­let rose, je vois
la nuageuse attente nim­bée par le couchant.
Vien­nent l’extase recueillie,
la con­voitise polie des regards.

Et pour­tant quelque part comptent cette lueur violette
cette attente dans le gris-rose.
Et cela compte, qu’en un clin d’oeil
ce vio­let et cette attente soient en moi, grâce à moi
– sens avoué dans un murmure
– soudaine ini­ti­a­tion à l’ordre.

sep­tem­bre 80

 

DZIECKO-DRZEWO

Niech wyrośnie w tym miejscu,
gdzie będę pod ziemią.
Mną nakar­mi swe liście,
niech w wietrze seplenią.
Przemknie poprzez gałęzie
rój ptaków i śnieżyc
w pędzie lin­ią rymując
z powi­etrzem moje nic.
Nie karmiłam tu córki,
nie karmiłam syna,
niech się pień korzeniami
ode mnie zaczyna.
Niech ząbku­je pączkami,
niech rośnie ogromne
to moje dziecko-drzewo
nie wiedzące o mnie.

marzec 89  

 

L’arbre-enfant

Qu’il pousse à l’endroit
où je serai ensevelie.
De ma chair il nour­ri­ra ses feuilles,
qu’elles zéza­yent dans le vent.
Oiseaux et bourrasques
fendront ses branches
et dans leur élan fer­ont rimer
mon rien avec l’air.
Je n’ai pas nour­ri de fille ici-bas,
je n’ai pas nour­ri de fils ici-bas,
que son tronc prenne donc
ses racines en moi.
Qu’il fasse ses dents-bourgeons,
qu’il croisse géant,
cet enfant-arbre à moi
qui ne sait rien de moi.

mars 89

 

STAROŚĆ

Oga­r­nąłeś mnie chłodem,
który wiać zaczyna
zza kulis,
kiedy się wznosi kurtyna.

Ter­az z mrocznej widowni
patrzę w otwartą głębię,
czeka­jąc, że dobiegnie
snop jas­noś­ci wędrownej.

Słowo przez ciem­ność pomknie
– dra­mat w aktach się domknie.

1 mar­ca 2000 

 

La vieil­lesse

Tu me sai­sis dans le froid
qui com­mence à souffler
de la coulisse
au lever de rideau.

De la salle obscure
je vois le gouf­fre béant,
j’attends l’arrivée
du fais­ceau lumineux.

Le verbe dans le noir s’enfuiera
– le drame dans les actes s’enfermera.

1er mars 2000

 

“PIETÀ” BELLINIEGO

Tak pięknie jeżą się blankami
rdza­we mury Vicenzy
przed pocho­dem gór
spiętr­zonych jak błęk­it­na piana.

Płomykiem wzbi­ja się dziewanna
kielich powo­ju zadziwiony
bluszcz czoł­ga się do stóp Madonny.

A tu drew­ni­ana szty­wność ciała
gdy w poprzek leży na kolanach
Tej co w męczarni Go wspierała.

W wielkim mil­cze­niu po udręce
z promi­en­nej rosy wsta­je słońce.

Skwapli­wie znów się z bólem brata
nieubła­gane pię­kno świata.

luty 2002 

 

La Piè­ta de Bellini

Les rouges murs de Vicence
fière­ment se dressent
devant les monts en parade
étagés dans une écume bleue.

La molène dresse sa flamme
le cal­ice du lis­eron s’étonne
le lierre rampe aux pieds de la Madone.

Ici le corps rigide
repose sur les genoux
de Celle qui adoucit son martyre.

Dans le silence d’après le supplice
le soleil se lève de la bril­lante rosée.

A nou­veau la douleur empressée
s’unit à l’implacable beauté.

févri­er 2002
 

image_pdfimage_print